Marcin Tomala Marcin Tomala
2094
BLOG

Kłótnie na Wembley

Marcin Tomala Marcin Tomala Rozmaitości Obserwuj notkę 13

 Wczorajszy mecz polskiej reprezentacji a zarazem pożegnanie z nią Waldemara Fornalika (jak żartują internauci to pierwszy Polak, który pojechał na Wyspy, by pracę... stracić) miałem przyjemność oglądać razem z tatą i szwagrem na Wembley. Przyjemność, ponieważ mimo wyniku polscy kibice po raz kolejny udowodnili, że są zdecydowanie najbardziej żarliwą i niedocenianą grupą sympatyków sportowych na świecie. Pokażcie mi drugi taki kraj, w którym uprawiający wybrany sport są aż tak bardzo do bani, a fani mimo to wskoczyliby za nimi w ogień? Albo jak w tym wypadku w paszczę lwa Albionu?

Ponad 20 tys. Polaków (poza oczywiście czarnymi owcami sikającymi przy sklepach z pamiątkami pomiędzy metrem a stadionem, odpalającymi race na środku pasażu oraz namiętnie krzyczącymi j... policję) dało jak zawsze pokaz prawdziwego kibicowania, niejednokrotnie przebijając organizacją i siłą głosów 60 tys. Anglików.

Mecz oglądałem z perspektywy sektora angielskiego, bilety zakupiłem bowiem dzięki angielskiej federacji piłkarskiej (FA). Co dało mi złośliwą przyjemność komentowania jednego nadgorliwego Anglika (podejrzanie przypominającego kogoś, kto dopiero wyrwał się z pakistańskiego łańcucha), który nieudolnie próbował wykrzykiwać obraźliwe hasełka w kierunku Polaków. Nie zdawał chyba sobie sprawy z tego, że wokół niego było więcej Polaków, niż sam się chyba spodziewał, a ja sam jestem w sumie bardziej angielski, niż on. Zresztą, po drugiej strzelonej bramce, gdy krzyknął nieopatrznie "spiep...", mój drogi ojczulek spojrzał się na niego grzecznie i rzucił mu czystą polszczyzną tak piękną wiązankę (którą usłużnie przetłumaczyłem), że zwinął się z trybun szybciej, niż Gerrard ogrywający Wojtkowiaka. 

Oczywiście, mówiąc poważniej, atmosfera w tłumie była jak najbardziej pokojowa, wspomagana wzajemnymi żartami oraz kontrolowana przez wzbudzającą respekt konną policję. Nowe Wembley jest natomiast stadionem przepięknym, wzbudzającym autentyczny zachwyt, co tym bardziej pozwoliło ułagodzić nieco gorycz porażki (która wcale mnie zmartwiła szczerze mówiąc - wolę Anglików w Brazylii niż Ukraińców, a jeszcze w razie jakiegoś przypadkowego remisu, ktoś by uznał, że ten Fornalik to dobry coach jest).

Kibicowskie międzynarodowe spory odsuwając na bok, wynik można było łatwo przewidzieć, zaangażowanie kibiców tym bardziej. Zwolnienie trenera Fornalika jest oczywistą konsekwencją jego pracy. Nie potrafię zrozumieć jednak wielu głosów, tak żarliwie tego nieudolnego trenera broniących. A to, że zostawił jego następcy fajną, ułożoną i gotową na następne eliminacje drużynę, a to mówiące, że przy tak słabych piłkarzach to i sam Mourihno by guzik zdziałał.

Decyzje kadrowe dyktowane przez dziennikarzy, tatusiów usadzonych w strukturach PZPN-u, leśnych dziadków. Zmiana taktyki, zerowa konsekwencja. Obrażanie piłkarzy, obniżanie ich wartości w momentach najmniej spodziewanych. Przykładem jak najbardziej oczywistym jest Obraniak, choć najjaskrawszym nasza achillessowa pięta, czyli lewa obrona. Całe eliminacje stawiał pan trener na Wawrzyniaka lub Boenischa (gdy Ci grali słabo lub wcale w klubach). Gdy w końcu Wawrzyniak zaczął mieć bardziej udane spotkania w Legii, a Boenischa pogonili z reprezentacji internauci (?) to Fornalik z kapelusza wynajduje Wojtkowiaka, który zawala dwie bramki w dwóch najważniejszych podobno spotkaniach.

Poddanie się dyktatowi najlepszych graczy oraz całkowity brak charyzmy. Widzieliście kiedyś Lewego w Borussii, żeby się brał za rzuty wolne? Już widzę Kloppa, jakby mu tyłek za przeproszeniem potraktował, gdyby spróbował to nasz gwiazdor chociażby w meczu ligowym zrobić.

Nie mówcie, że mamy słabych piłkarzy. Engel, Benhakker, mieli jeszcze słabszych. Piłkarze regularnie grający w silnych europejskich drużynach, kapitan włoskiego pierwszoligowca, jeden z teoretycznie najlepszych napastników w Europie, rewelacyjni bramkarze, solidny Krychowiak, Szukała. Nie grają w kadrze na miarę swoich możliwości, co najgorsze, wygląda to często tak, że na miarę swoich możliwości nie próbują nawet tego robić - zgrupowanie reprezentacji to dla nich raczej swoistego rodzaju urlop od harówki klubowej - wygrywać nie trzeba, kibice i tak uwielbiają, pieniążki się zgarnie a trener sierota, którego i tak zwolnią, nawet nie krzyknie.

Współczuję szczerze polskim kibicom. Jesteśmy tak spragnieni jakichkolwiek sukcesów, że pazernie rzucamy się na sporty niszowe, takie jak skoki narciarskie czy siatkówka (które zresztą ostatnio również nas zawodzą).

Olimpiada, lekkoatletyka, sporty drużynowe. Biją nas na głowę już nie tylko sportowe potęgi, ale także Węgrzy, Belgowie, Islandia, Bośnia i Hercegowina... Okazuje się, że nawet sport zaraził się marazmem, hipokryzją i ogólnym nieudacznictwem. Naprawdę - coraz trudniej będzie mi punktować takiego "pakistańskiego", złośliwego Angola.

Dajcie mi do cholewci w końcu jakieś sportowe argumenty!

Chłodnym, tęskniącym i marzycielskim okiem oceniający szarą, polską rzeczywistość... Czy może to tylko kwestia odległości i perspektywy? Może z bliska jest kolorowo, tylko ja, sceptycznie (cynicznie) tych barw nie dostrzegam...?

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości